Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2024

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Panowie instruktorzy w Chorwacji

Majowy rejs instruktorów po Chorwacji, zorganizowany przez HOW Poraj, był chyba od dawien dawna marzeniem wszystkich kadrowiczów czynnie angażujących się w życie naszego porajowego Ośrodka. Zawsze chcieliśmy wszyscy razem popłynąć we wspólny rejs na którym mielibyśmy okazję cieszyć się żeglarstwem w liczniejszej załodze..............

Marzenie to urzeczywistnili dla nas trzej wspaniali sponsorzy o wielkim sercu, którym zawdzięczamy ten przecudowny rejs. Sprawili tym gestem ogromną niespodziankę instruktorom, którzy niemal wpadli w szał radości słysząc tą wspaniałą wiadomość. Nic oczywiście, nie odbyłoby się bez patronatu Komendanta Ośrodka Zbyszka Mitręgi, który w jakiś magiczny sposób potrafi zjednać sympatię tylu wartościowych ludzi i sprawić, że czują się uczestnikami jakiegoś większego wartego udziału wydarzenia.

Z CAŁEGO SERCA DZIĘKUJEMY, BAWILIŚMY SIĘ WSPANIALE !!!!

Mam nadzieję, że te parę słów które pozwolę sobie przypisać wszystkim instruktorom Ośrodka, chociaż trochę odzwierciedli naszą wdzięczność za możliwość uczestnictwa w tej przygodzie.

Rejs odbył się na dwóch jachtach, slupach bermudzkich klasy Bavaria o nazwach PANTHER 44ft pokładu oraz ANASTACIA 46ft pokładu. W skrócie dla mniej wtajemniczonych czytelników 10 osobowy full wypasiony jacht ze skórą, nagłaśnianym kokpitem, 2 ogromnymi kołami sterowymi, piekarnikiem, pontonem, dwoma łazienkami z prysznicami, dwoma lodówkami, czterema 2-osobowymi kajutami + mesa, elektryczną windą kotwiczną i jeszcze paroma bajerami które przyprawiały nas o spazmy i gorączkę. Chłopaki poprawcie mnie jeśli o czymś zapomniałem :).

Dwie 10 osobowe załogi składały się wyłącznie z kobitek i facetów, i żeby było śmiesznie faceci płynęli na s/y ANASTACIA, a dziewczyny na s/y PANTHER.

Przedstawię Wam teraz obie załogi w których skład wchodzili prawie wyłącznie sternicy jachtowi, mIŻ-eci i IŻ-eci. Istna załoga marzeń!!! Oczywiście role kapitana pełnił Zbyszek Mitręga, posiadający niesamowitą, piękną i godną pozazdroszczenia umiejętność trzymania wszystkiego za mordę :). Tą wybuchową mieszankę skontrastowała Gosia "Gola" Wodecka obejmując dowodzenie nad dziewczynami, ze swoim wrodzonym spokojem i łagodnością.

s/y ANASTACIA 46ft

Od prawej: kpt. Zbyszek Mitręga, Grześ Grim, Maciek Madej, Bartek "Misiek" Bekiersz, Wojtek Stęchły, Paweł Stojak, Krzyś "Mecenas" Peroń, Kuba Stęchły, Maiusz Malik "druszek Mariuszek", Romek Witek.

s/y PANTHER 44ft

Od prawej: Marta Kozdraś, Ewa Orzeł, Karolina "Kicia" Matelska, Natalia Grim, kpt. Gosia "Gola" Wodecka, Aga Bajor, Aga Kucharska, Magda Jurek, Iza Witek, Kasia Kacerowsky

Jeśli ktoś już czytał wspomnienia chłopaków z wyprawy do Kemi (polecam!!), to nie napotka w tej relacji długich przelotów oraz trudnych warunków żeglarskich. Ten rejs był dla nas wypoczynkiem, dobra zabawą oraz nagrodą za wysiłek włożony w szkolenie. Jednym zdaniem dobra zabawa oraz słońce w przepięknej scenerii, wśród ludzi którzy kochają żeglarstwo w każdej postaci ).

Przedstawiam trasę rejsu obu jachtów i odwiedzone porty, które w dalszej części relacji postaram się opisać i jak zwykle przemycić trochę wątków imprezowych :) .

 Nasz wymarzony rejs rozpoczął się 6 maja w przytulnej marinie Kastel, po troszkę męczącej ale wesołej podróży autobusem, którego znakomitą część tworzyli instruktorzy HOW. Kierowca autobusu i pilot tej zwariowanej wycieczki grzecznie nasz ostrzegli, że jeśli zaczniemy śpiewać to nas zagłuszą :), tak więc musieliśmy się zadowolić nuceniem pod nosem szanty "16 ton i co z tego mam..." :) oraz figlami w podgrupkach na tyle autobusu :). Niektórzy jak Misiek potrafili myśleć tylko o żeglarstwie, co może świadczyć tylko o tym że instruktorzy HOW Poraj są nieźle bziknięci :).

Mając trochę czasu przed przejęciem jachtu postanowiliśmy wybrać się na zwiedzanie pobliskiego miasta Trogir. Opowiadali nam później (patrz Miśkowi, Kubie i mnie druszkowi Mariuszkowi), że miasto było śliczne. My jednak uparliśmy się, że dojdziemy tam pieszo :) i w wirze poszukiwania bankomatu oraz lokalnego smaku piwa nie udało nam się niestety tam dotrzeć. Nikt nie żałował, gdyż wycieczka uliczkami Kasteli i powrotny spacer plażą w towarzystwie dziewczynek był równie uroczy :D.

Popołudniem tego samego dnia po zwykłych formalnościach przejęcia jachtu i ształowania gratów mogliśmy się nacieszyć luksusem jaki będzie nas otaczał przez następny tydzień. Tak duży jacht z taką ilością zabawek zachwycić potrafi każdego żeglarza. Kochani sponsorzy, cieszyliśmy się jak małe dzieci!!! Nie zabrakło nawet załogowego podszczypywania się nawzajem w pupę z zachwytu :D.

Jacht prezentował się znakomicie, chociaż można było od razu zauważyć że jest to jacht typowo rekreacyjny, który w trudniejszych warunkach sprawowałby się o wiele gorzej niż nasza ośrodkowa WENEDA. Mieliśmy dziką satysfakcję z faktu, że na WENEDZIE mamy o wiele lepszy chartploter (małe urządzonko połączone z GPSem pokazujące pozycję na mapie elektronicznej). Ten na który trafiliśmy na jachcie był niczym zabawka dla małych dzieci. Nie stanowiło to jednak jakiegokolwiek problemu, mapa to podstawa a reszta to pomocne bajery.

Pierwszy kontakt z jachtem owocował w krótkie manewry portowe. Każdy miał okazję pomanewrować i wypróbować ster strumieniowy, dla skipperów było to bardzo cenne doświadczenie. Następnie szybki 4 godzinny przelot i już jesteśmy w mieście Split, w którym akurat świętowano 1600 lecie miasta, nie pomyliłem się 1600 lecie. Piękno wąskich brukowanych uliczek urzekło wszystkich bez wyjątków. Mnie osobiście zaskoczyła niesamowita turystyczna atrakcyjność Chorwacji i bardzo chętnie tam wrócę, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja. Jakby tych wrażeń było mało trafiliśmy na pokaz ogni sztucznych, naprawdę pierwszej klasy. Zamiłowanie Gosi do robienia zdjęć daje rezultaty.

6 maj, sobota

Ze Splitu wyruszyliśmy do Korculi urządzając sobie po drodze małe regaty z dziewczynkami. Komendant Zbyszek dowodzi i już po kilkunastu minutach odstawiamy dziewczynki na kilkanaście długości, jacht aż zgrzyta. Nie sądzę żeby ktoś wcześniej na tym jachcie śmigał ponad 11 węzłów. Przechył wzrasta do 35-40 stopni , ale chłopaków jakoś to nie rusza :). Kręcimy korbą, Misiek pije wodę :), uffff jak ciepło.

Ku naszemu rozczarowania po 2 godzinach dopada nas flauta i regaty odwołane. Misiek i Kubuś robią abordaż pontonem i strzelają z aparatu niczym z armaty :). Brakuje im jeszcze tylko drewnianej nogi i haka, chociaż na dmuchanym pontonie ten hak to chyba zły pomysł :).

Dla poprawienia i tak już wyśmienitych humorów jemy wspólny obiadek burta w burtę, aby ostudzić żeglarskie emocje. Ja tam lubię ciepłą michę a Wy :D ???

W Korculi robimy wieczorną imprezkę, a następnego dnia pędzimy do miasta Dubrovnik rozkoszując się przejrzystym niebem i pełnym słońcem. Każdy miał okazję wygrzać kości nie męcząc się zbytnio na wachtach. Płynąc w 10-tkę wachta przypada co 8h :).

7 maj, niedziela

Pełny relaks wszyscy uśmiechnięci, robimy zdjęcia. Troszkę inaczej niż na Bałtyku, gdzie często gęsto pada i pływa się większość czasu w czapce, rękawiczkach, sztormiaku i trzech warstwach polaru. Żeglując łagodnie łapiemy promyki zachodzącego słońca słuchając kapitańskich opowieści.....słuchamy jak zahipnotyzowani.

Wieczorem zawijamy do portu Dubrovnik. Szybko się prysznicujemy i gnamy na wstępny, wieczorny rekonesans miasta. Spotykamy po drodze inną polska załogę, którą rozpoznaliśmy na odległość po piwie marki Żywiec, które zawsze demaskuje polskie załogi. Tego wieczoru w większych i mniejszych grupkach buszujemy po ciasnych krętych uliczkach, czując wszystkie stulecia historii zapisane w tych murach.

8 maj, poniedziałek

Przeprowadzamy ponowny, tym razem dzienny szturm miasta. Dziewczynki u boku, roześmiane twarze, gorące słońce - czego tu można jeszcze chcieć. Dubrovnik powala nas swoim urokiem.

9 maj, wtorek

Czas opuścić bajeczne miasto Dubrovnik i pożeglować dalej. Komenda "Oddać cumy" i już po 20 minutach obieramy kurs na port Vela Luka. Chcemy spotkać się z jachtem naszych sponsorów i urządzić jakieś wieczorne spotkanie. Nie wiemy wtedy jeszcze, że zatrzymamy się po drodze w Okuklje i przeżyjemy w morzu innego rodzaju spotkanie, które każdy z nas zapamięta na bardzo długo............

Wkrótce po wyjściu z portu niebo szarzeje i robi się trochę żeglarsko, żartujemy sobie że może wreszcie zobaczymy żeglarstwo w bałtyckiej postaci jakie lepiej znamy. Wszyscy troszkę posmutnieli opuszczając Dubrovnik i chyba tą właśnie lekką melancholię wyczuły, jak je czasem nazywano dobre duchy morza. DELFINY!! Gorąco liczyłem przed rejsem na spotkanie z tymi wesołymi towarzyszami żeglugi. Gdybyście tylko mogli zobaczyć euforię jaka zapanowała na pokładzie. Wszyscy oszaleli i rzucili się na dziób niczym giętkie lamparty mało nie topiąc aparatów w wodzie. Złapać takiego delfina w kadrze to niezła zabawa :D. Ile radości sprawiło nam to spotkanie po prostu nie da się opisać. EUFORIA!!! Tyle wdzięku, szybkości, zwinności i sympatii w tak małym stworzonku, które śmiga centymetry od kadłuba. Niesamowite.

Po 20 minutach wspólnych harców opuszcza nas to małe stadko, a my zawijamy do pobliskiego urokliwego portu Okuklje. Spotkanie ze sponsorami przekładamy na koniec rejsu.

Wieczorem urządzamy sobie z dziewczynami wspólną kolację w restauracji.....rozmowy i śpiewy trwają do białego rana.

10 maj, środa

Dzisiaj żeglujemy do portu Vela Lucka. Tu będę miał problem z relacjonowaniem, ponieważ wstyd się przyznać przespałem cały dzień w kajucie. Obudziłem się w momencie, gdy port Vela Lucka był o rzut kamieniem od jachtu. Bandyci, nikt mnie wcześniej nie obudził :).

Chłopaki mówili że trochę rzucało na fali co też odczułem pod pokładem słysząc dudnienie dziobu o fale.

W całym tym zamieszaniu nawet nie zauważyłem że pada, a kapitan jest w mojej kurtce przeciwdeszczowej i mówi że nie odda :). Ja na to, że nie ma sprawy i już trochę przemoczony ripostuje, że przecież aż tak nie pada i że mi ciepło......hehehe. Chłopaki w ryk, a ja jakoś ratuje twarz :). Każdy rejs ma swoje historie i sprawia, że tą garstkę ludzi łączy coś wyjątkowego.

W Vela Lucka spotykamy kilka polskich jachtów a jeden z nich to jacht z zespołem Czarno Czarni. Maciek nasz pokładowy trubadur wręcz oszalał i pobiegł śpiewać. Dziewczynki robią sobie mini dyskotekę w portowym Bistro, a ja się łapię za głowę myślę "oszaleli" i idę spać.

11 maj, czwartek

Rejs powoli zmierza ku końcowi, płyniemy do portu Hvar, w zasadzie do ostatniego portu przed powrotem do mariny Kastel. Pogada nadal dopisuje. Wczoraj odkupiłem swoje lenistwo praca w kambuzie i sprzątaniem mesy, więc dzisiaj prowadzę przelot do Hvaru. Wszystko idzie gładko i po kilku godzinach cumujemy w porcie Hvar. Myliłem się myśląc, że już nic mnie nie zaskoczy na tym rejsie. Przepiękny widok z twierdzy Hvar, która utrzymana w bardzo dobrym stanie służy jako fenomenalna atrakcja turystyczna, wprawia mnie w lekkie osłupienie.

Dotrzeć do niej można pokonując strome uliczki miasta oraz przedziwny ogród z akacjami, katusami i palmami. Wojtek oczywiście nie mógł się powstrzymać i musiał spróbować czy kaktusy da się jeść :) - później narzekał że boli go język :).

W samej twierdzy Hvar obejrzeliśmy mury obronne, armaty no i oczywiście wspomniany przecudny widok na port.

Alpinistyczne fascynacje Romka zapędziły nas na samą krawędź muru obronnego. W tym momencie zainterweniowała troskliwa żona Romka - Iza, stanowczo nakazując mu natychmiastowe zejście z muru! Na co Romek dyndając sobie kopytkiem niczym młody cielak powiedział NIE!! :D.

Oprócz zwiedzania zaliczyliśmy również nurkowanie z maską, pizze i przeogromny rumsztyk w pobliskiej knajpce, który stanie się porajowo-kulinarną legendą wszechczasów.

12 maj, piątek

Budząc się rano nadal byłem pod silnym wrażeniem atrakcji dnia poprzedniego oraz wojenno-morskiego charakteru portu Hvar. Z łezką w oku opuszczamy to miejsce i te gigantyczne rumsztyki, obierając kurs na Kastel. Tak, tak moi Drodzy czas wracać, a chciałoby się żeglować dalej, jak Ci wielcy żeglarze Joshua Slocum, czy Francis Chichester. Z tym wyjątkiem że nie samotnie, lecz z tą samą załogą ZAWSZE I WSZĘDZIE!

Późnym popołudniem docieramy do macierzystego portu jachtów Anastacia i Panther, które zdążyliśmy przez ten tydzień bardzo polubić.

Wieczorem jak nakazuje zwyczaj przygotowujemy kolację kapitańska ze wszystkich smakołyków jakie tylko mamy i udajemy się na jacht naszych hojnych przyjaciół z oficjalną wizytą. Dziewczynki zrobione na Miss Universum z ustami muśniętymi czerwoną szminką, a my chłopaki, ogoleni, twardzi i dumni niczym carska gwardia. Wszyscy lśnią i błyszczą w jednakowych koszulkach z logo HOW Poraj i podpisem Croatia 2006.

Dziękujemy za rejs wręczając naszym przyjaciołom sponosrom dwa pięknie dźwięczące dzwony.

Nadchodzi chwila wzruszenia, oklaski i uściski..........

Jak każdy rejs i ten dobiegł ku swemu końcowi. My żeglujemy dalej...........

Zobacz galerię