Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2024

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Beskidy zimą

Kolejna impreza kadry poza Ośrodkiem. Tym razem zaatakowaliśmy Beskid Żywiecki a dokładniej Halę Lipowską z jej schroniskiem i stokiem narciarskim.

Piątkowy poranek... Gdzieś po 0500 w białym Seicento, 4osoby, plecaki, narty, buty i koło zapasowe porusza się z zawrotną prędkością (ograniczoną stosunkiem masy pojazdu do mocy silnika i oporem nart i bagażnika dachowego) w stronę Beskidów. Według namiarów podanych przez resztę ekipy (drugie Seicento, Fabia i Accent) nie było szans żebyśmy ich dogonili. A jednak!! Po minięciu Katowic Sokole Oko - Tomek (vel. Banan) wypatrzył gdzieś na trasie resztę wyprawowych pojazdów. Opanowaliśmy parking przy McDonaldzie i ustaliliśmy dalszy plan gry. Konwój ruszył w dalszą drogę do Złotnej.

Z dotarciem na parking przy początku szlaku nie było większego problemu dzięki Bananowi i Krzysiowi - naszym zdolnym nawigatorom. Ratrak pojawił się o ustalonej godzinie. No wiecie, nie uśmiechało się nam wnosić tych wszystkich betów + sprzętu na górę w tym śniegu. O!! Rzecz wielce istotna!! Tam było kupę śniegu!! Bielutkiego, zimnego śniegu!! Takiego prawdziwego z nieba

Niestety nas ratrak nie chciał zabrać. Ratrakowy kierowca, motorniczy, pilot, czy jak on się tam zwie w tej dziwnej maszynie stwierdził, że zabierze tylko kobiety w widocznej ciąży - takowych nie było, chorych psychicznie - według nas wszyscy się na to załapaliśmy, ale nie według Pana, i chorych... Tak po prostu - tu Marta miała "szczęście". Zniknęła razem z ratrakiem w otchłaniach czarnego szlaku... I my podążyliśmy nim w górę...

Piękny zimowy las umilał nam męczącą wędrówkę pod górę. Kilka przystanków na scalenie grupy wspinaczy i małe conieco. Ciepła herbatka z miodkiem jak znalazł regenerowała siły strudzonych wędrowców. Nawet Puchatek nie powstydziłby się takich rarytasów. Nagle, zza zakrętu zaatakował nas rozpędzony ratrak! Szczęśliwie zdołaliśmy odskoczyć na bok! Chyba nic miłego być rozjechanym przez takiego potwora prawda?!

Gdzie to schronisko? Według naszego przewodnika - Romka jeszcze 10 min. Ok., ale 10 minut temu mówił to samo... Nagle zza drzew wyłonił się jakiś daszek! Ucieszona Natalia wypruła jak z procy wysuwając się z ostatnich pozycji na samo czoło grupy. Ba! Nawet wyprzedziła nas o dobre 10 metrów! A ponoć była bardzo zmęczona... Radość nie trwała długo. Ten daszek to tylko tablica informująca o końcu drogi krzyżowej. Bo watro wspomnieć, że wzdłuż szlaku rozstawione były kolejne stacje drogi krzyżowej. W sumie to świetny pomysł na jej przeżycie nie?!? Cale szczęście tuż za tablicą ukazało się schronisko. Przywitała nas Marta, która już zdążyła wnieść nasze plecaki do pokoi. Dzielne dziewczyna!!

Teraz małe rozpakowanko i kolejne większe małe conieco. Można ruszać na stok. Razem z Misiem stwierdziliśmy, że nie mając nart ani desek produktywnym zajęciem będzie ulepienie bałwana. Kiedy reszta szusowała w dół my znaleźliśmy dwa bezpańskie bałwany i co tu dużo mówić troszkę sobie je przywłaszczyliśmy... Niestety mało osób uwierzyło, że to nasze dzieło. Ciekawe dlaczego?!

Tymczasem Krzyś zajął się podszkalaniem techniki naszych narciarzy. Krzysiowe "Gąski" z każdą minutą szusowały coraz piękniej! To się nazywa instruktorski talent! No a mnie wielce dobroduszny Paweł zaczął szkolić na drugą Jagnę Maczułajtis. Później do szkolenia włączył się jeszcze Mika, za co chłopakom jestem baaardzo wdzięczny. Chyba zrobiłem jakieś postępy? No, bo przynajmniej jestem wstanie kontrolować kierunek ześlizgiwania się deski... Gorzej było z opanowaniem orczyka... Ale na to diabelskie urządzenie narzekało sporo osób... Miło było no, ale po ciemku się nie da jeździć. Czas wracać do schroniska.

Tu kolacyjka a po niej wieczorne pogaduchy. No i jeszcze dotarli do nas w międzyczasie najpierw Mariusz z Marcinem a później już troszkę po ciemku Ewa z Michałem. Ekipa w komplecie opanowała saunę. Tzn. z dwóch turach, bo w całości byśmy nie dali rady. Najpierw dziewczyny a później panowie. Pamiętając nadmorskie sauny Skandynawii i chłodzenie się w "ocean" postanowiliśmy iść na całość i zakosztować śnieżnej kąpieli... Krzysiu gubiąc po drodze ręcznik dał nura w górę śniegu. Reszta była mniej odważna i tylko posypywała się "białą odmianą wody". Takie nowe doświadczenie... Drugi raz nie zdecydowaliśmy się tego powtórzyć ? Po saunie dalsza miła część wieczoru....

Rano oczywiście śniadanko i jajeczniczka... Zdecydowanie nie tak dobra jak Edyty no, ale nie można mieć wszystkiego nie? Po śniadanku... Zgadnijcie, co?? No pewnie, że białe szaleństwo! Warto wspomnieć, że w schronisku jak i na stoku byliśmy większością... Znaczną większością a na ogół jedyną grupą. Wszyscy szusują w dół, Krzyś szkoli swoje "Gąski"... Tak się przejął udzielając wskazówek Izie, że zapomniało mu się przy wjeździe orczykiem, że narty należy ustawić równolegle do liny wyciągu... Bliskie spotkanie ze śniegiem było nieuniknione!! "Jak sarna w paśnik" przyładował głową w zaspę... Musiało boleć!

Miś się w końcu ośmielił i pożyczył narty od Tomka. Zaczął zjeżdżać i z każdą minutą szło mu coraz lepiej. A ja z Tomkiem pilnowaliśmy przez pewien czas kolejki przy wyciągu... I wpadł nam do główek bardzo "mądry" pomysł! Wypatrzyliśmy bezpańską deskę Pawła i postanowiliśmy na niej zjechać jak na sankach. Wdrapaliśmy się pod górę i zajęliśmy miejsca... Start!! Coraz szybciej i fajniej! Ale niestety znalazła się jakaś mulda, która zakończyła jazdę na kilku barankach w śniegu. Tzn. naszą jazdę, bo deska nie miała zamiaru się zatrzymać... Skończył się stok i pojechała dalej w las. Rysowały się mało zabawne obrazki... Dochodząc do skraju stoku mieliśmy z Tomkiem dwie wizje: deski na samym dole albo deski rozbitej na drzewie. Na szczęście wbiła się dziobem w śnieg jakieś 80 metrów niżej. Oprócz stromizny i śniegu po kolana nie było większych problemów z jej wydostaniem.

Niestety już dzisiaj opuścił nas Mika. Szkoda... Czas na obiadkową przerwę. Kilka chwil odpoczynku i z powrotem na stok. Wszystko szło gładko do póki orczyk nie upomniał się o ofiary Diabelskie urządzenie upolowało spodnie Romka! Niedobry orczyk wyrwał w spodniach biednego Romka wieeeelką dziurę w kroku. Całe szczęście, że tylko spodnie! Bo Iza mogłaby się mocno zmartwić....

A teraz czas na kolejny wieczór w schronisku. Ktoś wpadł na genialny pomysł ogniska! Drewno się znalazło, miejsce też - takie fajne w specjalnym domku. Teraz czas na przygotowanie kiełbasek i "bufetu". Tym zajął się Miś z kilkoma pomocnikami a reszta poszła na wieczorne odwiedziny do sąsiedniego schroniska. Trochę nas zmartwiła wizja rozszarpania przez wygłodzone zwierzęta, ale Pani w schronisku zapewniła, że zwierzątka zeszły na zimę na dół... No poza tymi świeżymi śladami w śniegu byli byśmy skłonni jej uwierzyć ? Wizyta u "sąsiadów" minęła przy żeglarsko-górskich rozmowach przy ciepłej herbatce z cytrynką. Czas wracać na umówione ognisko. Jeszcze nie było widać naszego schroniska a już było czuć charakterystyczny zapach ogniska. Szybko dołączyliśmy do reszty grzejącej się przy ogniu i czekającej na kiełbaski i bułeczki z serkiem i szyneczka znad ogniska. Po ognisku kilka osób skusiło się na sunę a reszta przygotowała dalszą część wieczoru. Po chwili cała ekipa zasiadła przy wspólnym stole...

Niedzielny poranek, śniadanko i z powrotem na stok a reszta na mały spacerek. Niestety po krótkim czasie musieliśmy się pożegnać z Ewą i Michałem, którzy wybrali się do domku. Pa!! Dwie godzinki na stoku i czas już myśleć o powrocie. Pakowanie, jakieś małe conieco i czas ruszać w dół. Podzieliliśmy się na trzy team'y. Najpierw wyruszyła ekipa piesza. Zejście zajęło nam ok. 40min (piątkowe podejście 2h 40min) przy końcu trasy spotkaliśmy Natalię, która załapała się na zjazd skuterem śnieżnym. Troszeczkę jej zazdrościliśmy no ale... Marsz też był miły. Po jakimś czasie zaczęła się zjeżdżać ekipa deskowo-narciarska. Byliśmy w komplecie.

Czas pakować się do samochodzików, pożegnania (hlip! hlip!) i ruszamy do domów. Weekend... Cudowny! Spędzony w przesympatycznym gronie, w cudownym miejscu, przy ładnej pogodzie... Czego można chcieć więcej?!?!

Było super!! Polecamy wszystkim!!

P.S. Wielkie podziękowania dla Romka! Dla człowieka, któremu chciało się to wszystko tak dobrze zorganizować! Wyjazd bomba!

DZIĘKUJEMY ROMKU!!

Beskidzka ekipa:

  • Romek - przewodnik, organizator
  • Aga
  • Ewa
  • Iza
  • Magda
  • Marta
  • Natalia
  • Bartek "Misiek"
  • Krzyś "Mecenas"
  • Maciek "Boruch"
  • Marcin
  • Mariusz
  • Michał
  • Michał "Mika"
  • Paweł
  • Tomek "Banan"

Zobacz galerię